Wszystko zależy od rzetelności i rozsądku lekarza
- Strona Główna
- /
- Aktualności
- /
- Zdrowie
- /
- Wszystko zależy od rzetelności...
Przed dwoma tygodniami w obszernym artykule zaprezentowaliśmy stanowisko przeciwników obowiązkowego szczepienia dzieci. Dziś kolejna publikacja na ów temat. Zgodnie z zapowiedzią przeprowadziliśmy rozmowę z Maciejem R. Hoffmannem, lekarzem rodzinnym, zwolennikiem obowiązkowych szczepień.
Stowarzyszenie STOP NOP uważa, że lekarze przed szczepieniami dzieci nie informują rodziców o składzie szczepionek, możliwych skutkach ubocznych czy powikłaniach oraz nie przeprowadzają indywidualnych badań lekarskich, które by ewentualnie potwierdziły, że stan zdrowia wyklucza podanie szczepionki. Jak Pan się do tego odniesie?
– Uważam, że taki zarzut jest populistycznym uogólnieniem. Wszystko bowiem zależy od rzetelności i rozsądku lekarza. Osobiście zawsze badam pacjentów przed każdym szczepieniem. Robię to nie tylko dla ich bezpieczeństwa, ale również dla własnego dobra. Jeśliby w wyniku szczepienia doszło do powikłań, a pacjent udowodniłby, że nie został wcześniej zbadany przez lekarza, to ten lekarz mógłby mieć poważne problemy. Co do informacji o możliwych powikłaniach – to również zależy od lekarza. Nie uogólniajmy.
Pojawia się również argument, że w wielu krajach – Austria, Cypr, Dania, Estonia, Finlandia, Niemcy, Islandia, Irlandia, Liechtenstein, Litwa, Luksemburg, Malta, Holandia, Norwegia, Portugalia, Rumunia, Hiszpania, Szwecja, Wielka Brytania, Rosja – nie ma obowiązku szczepienia dzieci. Dozwolone jest ono dopiero od trzeciego miesiąca życia, a w Polsce i w Bułgarii od razu po urodzeniu. Jakie jest Pańskie zdanie w tej kwestii?
– Rzeczywiście, w Europie funkcjonują różne formy obowiązkowości szczepień. W krajach o wysokiej świadomości prozdrowotnej, takich jak np. wspomniane Belgia czy Finlandia, wskaźniki tzw. wyszczepialności całej populacji utrzymywane są na wysokim poziomie. W tych państwach wprowadzenie odgórnych przepisów nakładających na obywateli – dla dobra całego społeczeństwa – obligatoryjności szczepień po prostu nie jest konieczne.
Antyszczepionkowcy przemilczają w swej argumentacji fakt, że ze względu na rosnącą w Europie liczbę zachorowań na niektóre choroby zakaźne – jak np. odra, błonica czy krztusiec – kraje, które dotychczas miały dobrowolność szczepień (np. Włochy i Francja), wprowadziły już obowiązek wykonywania szczepień ochronnych. Włoski rząd za obowiązkowe uznał w ostatnich latach aż 16 szczepień dla dzieci, m.in. przeciwko odrze, różyczce, ospie, tężcowi, polio i WZW typu B.
Co do tego, w którym miesiącu życia rozpoczynać szczepienia, otóż nie ma wiarygodnych badań naukowych, udowadniających, że wcześniejsze podejmowanie szczepień jest szkodliwe. Gdyby takowe istniały, to zbyt wczesne rozpoczynanie szczepienia byłoby nie tylko nieetyczne, ale też stanowiłoby przestępstwo.
Wiele mówi się o powikłaniach poszczepiennych, skutkujących często utratą zdrowia lub nawet życia. Jaka według Pana jest skala tego zjawiska i co powinien zrobić w takiej sytuacji lekarz? Jakie są procedury, gdy istnieje uzasadnione podejrzenie, że podana szczepionka była szkodliwa lub źle przechowywana?
– Zacznę od ostatniej kwestii. W naszej przychodni z zasady nie podajemy szczepionek przyniesionych przez pacjentów. Właśnie dlatego, że nigdy nie mamy pewności, co się z nią działo od momentu nabycia w aptece. Te szczepionki, które podajemy naszym pacjentom, są przechowywane w specjalnej lodówce, w ściśle przestrzeganym zakresie temperatur. Lodówka ta jest wyposażona w czujnik temperatury, połączony ze specjalnym monitoringiem temperatury, tzw. systemem Efento, który – poprzez aplikację na telefon komórkowy – pozwala nam na bieżąco i całodobowo, przez siedem dni w tygodniu, kontrolować wysokość temperatury w tej lodówce. Co więcej, w wypadku jej przekroczenia telefon komórkowy wszczyna alarm. Przepisy wymagały od nas, abyśmy opracowali specjalną procedurę postępowania w takim wypadku. Procedurę tę zatwierdzili następnie kontrolerzy z sanepidu. Przewiduje ona, że w przypadku awarii lodówki ze szczepionkami natychmiast przenosimy cały zapas do lodówki w zaprzyjaźnionej aptece. Musimy to zrobić w ściśle określonym przedziale czasowym. Mówię o tym wszystkim po to, by pokazać, jak rygorystyczne są przepisy odnośnie prawidłowego przechowywania szczepionek i jak bardzo wdrożone są w to nowinki technologiczne. Przypuszczam, że większość tzw. antyszczepionkowców w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy.
Wracając do pierwszej części pytania, dotyczącej powikłań poszczepiennych – my nazywamy je „niepożądanymi odczynami poszczepiennymi”, w skrócie NOP (stąd nazwa ruchu STOP NOP). Trzeba tu zaznaczyć, że określenie NOP jest bardzo szerokie, czego antyszczepionkowcy w większości nie wiedzą. W medycynie wyróżniamy bowiem trzy stopnie NOP – lekki, poważny i ciężki. Przytoczę jako przykład NOP po szczepieniu przeciwko grypie. Ja przeciwko grypie szczepię się co roku od ponad 20 lat. Przez ten czas trzykrotnie wystąpił u mnie NOP stopnia lekkiego – raz miałem przez dobę gorączkę, a dwukrotnie – bolesny, dwudniowy odczyn skórny w miejscu podania zastrzyku. Ponieważ jednak producent szczepionki wymienił w ulotce te NOP jako możliwe i niewymagające interwencji, stąd nie podjąłem żadnych działań. Natomiast przez dwadzieścia kilka lat nigdy nie wystąpił u mnie NOP poważny – na przykład uogólniona i masywna alergiczna reakcja skórna. Oczywiście nie zdarzył mi się również NOP ciężki – czyli taki, który wymaga hospitalizacji, bo może zagrażać życiu. Może to być napad duszności lub wstrząs anafilaktyczny.
Pyta Pan, jaka jest skala zjawiska NOP. W Polsce rocznie odnotowuje się około 2,5 tys. NOP, licząc wszystkie trzy stopnie ciężkości, z czego około 500 to NOP-y ciężkie. A przecież każdego roku w Polsce podaje się miliony szczepionek, nie tylko dzieciom…
A co powinien zrobić lekarz, gdy podejrzewa NOP? Każdy ma obowiązek zgłaszania podejrzenia czy stwierdzenia NOP do Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego, właściwego dla miejsca wystąpienia odczynu. Zatem jeśli stwierdzę NOP u pacjenta z Koźmina czy Zdun, to zgłaszam to do sanepidu w Krotoszynie, jeśli podejrzewam NOP u pacjenta z Pogorzeli, to zgłaszam w Gostyniu itd. Lekarz robi to, wypełniając specjalny formularz, przewidziany przepisami. Ma obowiązek uczynić to niezwłocznie. To istotny wymóg, gdyż bywały przypadki, gdy nagle stwierdzano zwiększenie ilości NOP-ów po danej szczepionce. Wtedy ta seria szczepionki była wycofywana i poddawana dodatkowemu badaniu, żeby sprawdzić, co było przyczyną zwiększenia częstotliwości wystąpienia NOP.
Czy Pana zdaniem spadek liczby szczepień wynika z uzasadnionych obaw rodziców przed szkodliwymi dla zdrowia ich dzieci szczepionkami oraz z braku zaufania do lekarzy?
– Spadek liczby szczepień wynika z obaw rodziców – to fakt zrozumiały i oczywisty. Ale w większości są to obawy nieuzasadnione, będące efektem niewiedzy (z jednej strony) oraz manipulowania postępowaniem nieświadomych rodziców przez coraz aktywniej działające – zwłaszcza w Internecie – ruchy antyszczepionkowe (z drugiej strony). Bijąc się w piersi, muszę również przyznać, że najwidoczniej my, lekarze – jako grupa zawodowa, wciąż robimy zbyt mało dla podniesienia świadomości pacjentów.
A co powie Pan na argument, że w szczepionkach znajdują się substancje toksyczne, jak np. rtęć czy aluminium, które mimo promilowej ilości powodują u noworodków problemy neurologiczne czy psychiczne, np. opóźnienie w rozwoju czy autyzm?
– Proszę nawet nie sugerować, że szczepionki powodują autyzm czy opóźnienie w rozwoju! To są brednie opublikowane w roku 1998 w prestiżowym piśmie medycznym „The Lancet” przez doktora Andrew Wakefielda. Ten – jak się potem okazało – łasy na sławę szarlatan postawił w swym artykule tezę, że po podaniu szczepionki MMR (tj. przeciwko odrze, śwince i różyczce) może wystąpić u dzieci autyzm. Sprawa stała się głośna i wielu rodziców przestało szczepić dzieci – zresztą nie tylko szczepionką MMR.
Jednak rzekomym badaniom Wakefielda przyjrzeli się bliżej dziennikarze śledczy brytyjskiego pisma „The Sunday Times”. I cóż się okazało? Badania Wakefielda zostały „naciągnięte”! Dobór dzieci był tendencyjny i inspirowany przez małą organizację przeciwną szczepieniom. Objawy autyzmu u jednego z dzieci pojawiły się wcale nie kilka dni, ale dopiero kilka miesięcy po szczepieniu. I był to jedyny prawdziwy przypadek autyzmu w całej – rzekomo przebadanej – grupie dzieci.
Różne instytucje medyczne przez lata analizowały badania Wakefielda, co ostatecznie skończyło się odebraniem mu prawa wykonywania zawodu lekarza. Nie potwierdzono bowiem żadnego związku szczepień z autyzmem. Pismo „The Lancet” zdementowało i wycofało artykuł Wakefielda ze swej bazy danych.
Co do rzekomej szkodliwości rtęci (zawartej w związku chemicznym o nazwie tiomersal) czy aluminium, których śladowe ilości mogą się znaleźć w szczepionkach – otóż wyniki wielu badań (prowadzonych m.in. przez Amerykański Urząd ds. Żywności i Leków, Światową Organizację Zdrowia czy Europejską Agencję ds. Leków) nie potwierdziły szkodliwości tiomersalu czy aluminium zawartego w szczepionkach. Badania prowadzone u niemowląt w pierwszym półroczu ich życia wskazują, że rtęć pochodząca z tiomersalu jest usuwana z organizmu w ciągu 4-9 dni. Dostępne, dobrze metodologicznie przeprowadzone badania nie potwierdziły żadnego związku przyczynowo-skutkowego między narażeniem na tiomersal a występowaniem autyzmu czy zaburzeń neurologicznych u dzieci. Większym problemem jest to, że tiomersal może powodować skórne reakcje alergiczne. Jednak występują one bardzo rzadko.
Jest jeszcze kwestia nieprzyjmowania dzieci niezaszczepionych do szkół i przedszkoli. Jakie zagrożenie zdrowotne niesie ze sobą przebywanie dzieci zaszczepionych z niezaszczepionymi? Środowisko STOP NOP uważa, że jest to niezrozumiałe, ponieważ szczepionki zapewniają ochronę przed zakażaniem, a na argument, że nie dają stuprocentowej ochrony, odpowiadają pytaniem: „dlaczego w takim razie jest obowiązek szczepień, skoro nie ma pewności, że one zadziałają?”…
– To ostatnie pytanie trochę przypomina mi pytanie: „dlaczego mam się ubezpieczyć, skoro nie ma stuprocentowej pewności, że będę miał wypadek?”. Argumenty antyszczepionkowców w tej sprawie dowodzą ich ignorancji. Po pierwsze – żadna szczepionka nie daje stuprocentowej pewności na pełne uodpornienie. Na setkę zaszczepionych dzieci jedno, dwa czy trzy mogą nie nabyć odporności poszczepiennej. Po drugie – jest niewielki odsetek dzieci, które po prostu nie mogą być szczepione. Nie dlatego, że ich rodzice są przeciwni szczepieniom, lecz dlatego, że żaden lekarz nie podpisze im zgody na podanie szczepionki. Bo na przykład są uczulone na któryś ze składników szczepionki. Albo są leczone z powodu schorzeń, które wykluczają podanie szczepionki… Dlaczego więc takie dzieci mają być narażane na zachorowanie? Tylko dlatego, że są w jednej grupie przedszkolnej z takimi dziećmi, których rodzice celowo i świadomie odmawiają ich zaszczepienia..?
ROZMAWIAŁ: MICHAŁ KOBUSZYŃSKI
Comments are closed