Pokochałem umiejętność wyrażania swoich emocji za pomocą rapu
- Strona Główna
- /
- Aktualności
- /
- Kultura
- /
- Pokochałem umiejętność wyrażania swoich...
Filip Jan Marcinek, znany szerzej jako Filipek, to pochodzący z Milicza raper, freestyler oraz autor tekstów. Na początku stycznia jego album „Następny do Piekła” zyskał status Złotej Płyty za sprzedaż ponad 15 000 egzemplarzy. Z artystą rozmawiał Michał Kobuszyński.
Jak zaczęła się Pana przygoda z muzyką? Kiedy stwierdził Pan, że chce wejść w ten świat?
– Moja kariera muzyczna rozpoczęła się podczas beefu muzycznego Tedego z Peją. Zainteresowałem się wtedy kawałkami, które nagrywali na siebie, a później natrafiłem na bitwy freestyle’owe, WBW 2005. Od tego czasu trenowałem freestyle, sztukę rymowania i improwizacji pod instrumentalne bity, polegającą na bitwie na słowa z przeciwnikiem. Po kilku latach doszedłem do półfinału WBW – Wielkiej Bitwy Warszawskiej, nieoficjalnych mistrzostw Polski. W międzyczasie nagrywałem też swoje solowe kawałki, gdyż zawsze miałem drugą, emocjonalną stronę, która kazała mi przelewać na papier swoje odczucia. Uznałem, że to najbardziej mnie kręci w stylistyce rapowej. Utożsamiałem się z rapem i znalazłem w nim ujście w poetycko-twórczej części siebie, a jednocześnie startowałem w bitwach freestyle’owych, gdyż pokochałem w tamtym czasie pojedynkowanie się z kimś na słowa przy dużej publiczności, klimat zadymionych klubów, ludzi pod sceną, szybkiego myślenia i charyzmy bijącej od zawodników. Wiązało się to też trochę z moją osobowością, gdyż zawsze byłem raczej mikrej postury, ale z ciętym językiem, dużo czytałem, interesowałem się światem, miałem zawsze zdanie na każdy temat i nie chciałem ustępować. Robiłem te dwie rzeczy jednocześnie, aż w końcu uznałem, że trochę wyczerpałem się freestyle’owo i nie przynosi mi to już takiej radości jak na początku. Skupiłem się na muzyce, która okazała się dla mnie dużo bardziej wymagająca pod kątem warsztatu, przyswajania „repeat value”, muzykalności, której nie miałem.
Co Pana kręci w stylistyce rap?
– Kiedy byłem młodszy, kręciła mnie autentyczność. Ta kultura podejmowała tematy tabu, ważne społeczne tematy. Byłem dzieciakiem z milickich blokowisk, małomiasteczkowym, zirytowanym na to, że mam utrudnione dojście do wielu szans przez swoje pochodzenie. Chciałem to wykrzyczeć, byłem zły i ambitny, by to zmienić. Pokochałem umiejętność wyrażania swoich emocji za pomocą rapu, opisywania bieżących wydarzeń – i tych złych, i tych dobrych. Widziałem w ludziach, którzy rapowali, takie same osoby jak ja. Rap był i jest moją publicystyką, przekazem do ludzi. Tym dobrym, tym złym. Często nie umiałem z kimś porozmawiać, wytłumaczyć mu, dlaczego jestem taki, a nie inny. Udawało mi się to, gdy pisałem kawałek. Pokochałem treść, której jest już teraz tak mało, ze względu na wyparcie jej przez brzmienie, przez to, że muzyka musi wpadać w ucho. Dla mnie zawsze najważniejszy był tekst. To trochę bierze się ze społecznego ogłupienia, które od wielu lat obserwujemy, zaniku autorytetów, tego, że ludzie chcą dostać coś szybko i przystępnie, niekoniecznie w pędzie codziennego życia mając czas na pogłówkowanie. Kiedyś tak nie było i rap, który pokochałem, również był w mojej ocenie lepszy.
Którzy raperzy imponowali Panu w młodości? Czy byli lub są tacy, z których czerpie Pan inspiracje w swojej twórczości?
– Ciężko powiedzieć, gdyż słuchałem często niemainstreamowych artystów, takich, którzy niekoniecznie byli na czołowych miejscach list przebojów. Zresztą w tamtych czasach, 8-9 lat temu, rap nie był popularny w mediach i w radiu. Słuchałem tych, którzy angażowali słuchacza emocjonalnie i byli brutalnie szczerzy, czasem ekstrawertyczni. Bonsona, Zeusa, Race, Kękę, 834, Jimsona, Małolata, Pezeta. Tato kupił mi na urodziny płytę „W pogoni za lepszej jakości życiem” i była ona dla mnie w tamtym czasie jak Biblia. Na początku studiów otworzyłem się na zagraniczną muzykę, przesłuchałem od deski do deski wiele albumów, z których starałem się czerpać bardzo dużo pod kątem brzmienia, gdyż zauważałem u siebie ogromne braki w muzykalności, którą wyparłem kosztem tekstu. Te albumy uczyły mnie rapować, uczyły mnie, jak sprawić, by moja muzyka wpadała w ucho, jednocześnie nie tracąc treści. Post Malone, J. Cole, XXXtentacion, Juice Wrld, Eminem, Hopsin, Lil Peep, Roddy Rich, Cardi B. Ciężko powiedzieć, czy któryś z artystów był dla mnie inspiracją. Na pewno takie numery jak „Save me” xxtenataciona, „Lean wit me” Juice Wrld-a czy „Otherside” Posta pomagały mi w gorszych chwilach, ale wątpię, bym próbował je odzwierciedlać we własnej twórczości. Nie ma szkoły rapu, wyższej uczelni, na której ktoś może cię nauczyć, jak być raperem i osiągać sukcesy. Wszystko zależy od twojego instynktu, od twojej otwartej głowy. Dla mnie słuchanie zagranicy było tym, czym dla ucznia jest odrabianie pracy domowej.
Album „Następny do Piekła” odniósł duży sukces. Zyskał status Złotej Płyty. Zaskoczyło to Pana?
– Nie, gdyż wiedziałem, ile wygenerowaliśmy zysku i z czym się to wiąże. Tak naprawdę w kuluarach wytwórni Que Quality, do której należę, mówiło się od wakacji 2020, że jest blisko złota. Nie jest to nic nowego, byli lub obecni raperzy w naszych szeregach mają dużo większe odznaczenia niż ja. Platyny, podwójne platyny, diamenty. Swego czasu mocno się nakręcałem na to złoto, gdyż było dla mnie symboliczne i co miesiąc pytałem menedżerów, jak daleko mi do niego, aż w końcu – trochę zniechęcony tym, że ciągle brakuje przysłowiowej kropki nad i – zapomniałem o tym i zacząłem się bardziej skupiać na teraźniejszości. I – o dziwo – gdy już zapomniałem trochę o tym temacie, w grudniu sami się do mnie odezwali, że to już czas ogłosić.
Skąd taki tytuł Pańskiej płyty – „Następny do Piekła”? W czym tkwi siła tego albumu?
– Ciężko powiedzieć. Naprawdę ciężko przez to, że głupio mi mówić o treści moich kawałków, takie są dosłowne. Ale spróbuję. Pod kątem treści był to dla mnie album oczyszczający, gdyż mocno rozliczałem się ze starym sobą, z nieudanym wieloletnim związkiem, sukcesami freestyle’owymi, które przeminęły, niespełnionymi ambicjami. Byłem dla siebie strasznie krytyczny, dodatkowo moją motywacją była niestabilna sytuacja finansowa, pomimo wieloletniego bycia w tej kulturze. Byłem na ostatnim roku studiów i zacząłem się zastanawiać, czy to aby dla mnie jest na pewno dobra droga. Paradoksalnie, powinienem już wtedy dawno mieć studia za sobą, ale przez rapowo-imprezowy styl życia ciągle tkwiłem na rozdrożu. Wszystko to lałem na tekst. Dużo wtedy w moim życiu było żalu, złości, strachu, że przemijam. I czuć to nawet teraz, po latach. Byłem wtedy strasznie zmotywowany, wręcz wściekle. Trochę jak osoba, która nie ma nic do stracenia. Pod kątem warsztatu i produkcji tego albumu los się do mnie uśmiechnął. Miałem przyjemność współpracować z Gibbsem, genialnym producentem/realizatorem, a dzisiaj już bardzo popularnym artystą, który niedawno okrył swoją płytę platyną. Miałem bardzo mocne gościnne zwrotki na kawałkach, od raperów, którzy dzisiaj są znani w całej Polsce. Avi, Tymek, Kartky. Miałem świetne teledyski, które odwzorowywały klimat. Miałem też dużo szczęścia. Wystąpiłem w tamtym czasie również na Fame MMA, co podbiło mocno moją popularność i rozpoznawalność. Dla niektórych odbiorców byłem świeży. Ten album bił na głowę wszystkie moje płyty wcześniejsze. Słuchając go i wracając do tego, jak rapowałem rok wcześniej, czuję się, jakbym słuchał dwóch innych osób.
Czy pracuje już Pan nad kolejnym krążkiem?
– Obecnie robię dwa krążki jednocześnie. Jeden to mocno wiosenna w treści płyta z wokalistką Dianą Ciecierską. Drugi to wierny korzeniom rapowy album z legendą tej sceny rapowej. Nie wiem, kiedy wywiad się ukaże, czy do tego czasu ogłoszę, kto to jest i wypuszczę pierwszy promujący teledysk, więc na wszelki wypadek nie będę zdradzał ksywy.
FOT. Filip Jan Marcinek „Filipek”
Comments are closed