O co chodzi z tą agresją?
- Strona Główna
- /
- Aktualności
- /
- O co chodzi z...
Często ostatnio spotykam się z opinią, że zachowania agresywne, zwłaszcza u dzieci, należy tępić, karać i eliminować. Zwyczajnie zrobić z nimi porządek. Bo przecież wszelkie nieposłuszeństwo należy ganić. Często oceniamy takie zachowania z perspektywy moralnej, czegoś złego, co nie przystoi i czemu należy się przeciwstawić z całą stanowczością.
Dlatego kiedy przeczytałam niedawno wywiad z Marshalem Rosenbergiem, twórcą Porozumienia bez Przemocy, zaciekawiła mnie jego wyrażona radość, kiedy dowiedział się, co powiedziała jego córka dyrektorowi szkoły, który zwrócił jej uwagę na temat niestosownego stroju. Jej odpowiedź brzmiała: „odpier… się!”
Zaczęłam się zastanawiać, czyje granice zostały przekroczone. No właśnie… Założę się, że wątek może poruszyć pewne grupy osób. Niemniej uważam, że warto byłoby się przy tym na moment zatrzymać. Mam wrażenie, że czasami jesteśmy tak bardzo zaślepieni samymi sobą, że wszelkie odstępstwa od naszych wewnętrznych norm traktujemy jako zagrożenie i atak na nas samych.
Najprawdopodobniej pana dyrektora wcale nie interesował strój uczennicy a tym bardziej to, czego ona potrzebowała i w jakim stanie ducha przyszła do szkoły, interesowała go raczej ochrona instytucji, jaką jest szkoła, i systemu, jaki reprezentuje. Bo przecież w szkole należy „się zachowywać” w taki sposób, żeby to dobrze było instytucji.
A może jest tak, że to uderzyło w poczucie wartości samego pana dyrektora. Ciekawe, co sam o sobie myślał, jako o osobie, dyrektorze. Może myślał, że… Ale nie idźmy w tę stronę, bo tego się nie dowiemy, chyba że zapytamy samego dyrektora.
To, na co jednak warto zwrócić uwagę, to uwidaczniające się w takich sytuacjach zagrożenie odbierania dzieciom (dorosłym również) wyrażania jedynego czasami, ostatecznego i rozpaczliwego głosu wołania o – jak pisze Jesper Juul – prawdziwy związek z drugim człowiekiem. Kiedy dbamy i chronimy bardziej system, opinie i zasady, a zapominamy o człowieku-dziecku, tego człowieka stracimy.
Czy nie lepiej przyjąć to zaproszenie z zainteresowaniem niż sprzeciwiać się agresji i próbować zapobiegać jej, odbierając ostatnią deskę ratunku człowiekowi? Tym, co czytając to, w tym momencie oburzają się wyraźnie, wyjaśniam, że agresja to coś zupełnie innego niż przemoc. W agresji nie ma intencji skrzywdzenia, jak ma to miejsce w przemocy. Zastanawiałabym się osobiście, do jakiej kategorii zaliczyłabym zachowanie pana dyrektora. Hmmm, sami dacie sobie odpowiedź.
Kiedy dziecko zaczyna mieć poczucie, że jakoś tak przestaje być ważne i wartościowe dla innych ważnych, kiedy przykleja mu się „coś”, co zupełnie nie odzwierciedla jego osobowości, zaczyna swym zachowaniem wręcz krzyczeć, albo zewnętrznie, albo wewnętrznie (co jest znacznie gorsze i doprowadza do bardziej szkodliwych konsekwencji dla samego dziecka). Ono czasami mówi „nawet nie wiesz, jak cierpię, tylko inaczej nie umiem ci tego powiedzieć”.
Bardzo się cieszę i jednocześnie smucę, że te dzieci (zachowujące się agresywnie) są tak bardzo dzielne. Cieszę się, że mają tak wielką siłę i odwagę w sobie, że potrafią „trzasnąć drzwiami” i zawołać „jestem tu – dlaczego mnie nie widzicie?!” A smuci mnie fakt, że w ogóle muszą to robić, że w swej samotności nie pozostaje im nic innego. Jestem pewna, że jeżeli będziemy odbierać agresję jako zaproszenie (a nie jako coś, z czym będziemy walczyć), jako niezwykły dar i cud opowiadający losy i przeżycia już nie tylko samych dzieci, a być może ich rodziców i dziadków, sami wzbogacimy się o doświadczenia tak unikatowe, że być może sięgniemy własnego pochodzenia.
Tylko czy jesteśmy gotowi to dźwignąć? Czy jesteśmy otwarci na dialog, akceptację i ciekawość? Uważam, że idzie nam coraz lepiej. Bo właśnie przypomniałam sobie film o Marii Montessori i jej życiu. Właściwie to jej osobisty dramat, kiedy była zmuszona do oddania jej jedynego dziecka obcym ludziom. 100 lat temu skandalem było bowiem urodzenie i wychowanie dziecka przez samotną matkę. Tamte czasy nie traktowały dziecka jako człowieka, mającego swoją godność i zasługującego na szacunek. Takie znaczenie dziecku nadała Montessori.
Nasze obecne uwrażliwienie na dziecko, jego potrzeby i uczucia, spowodowało, że staliśmy się bardziej świadomi i bardziej ludzcy niż kiedykolwiek wcześniej. Być może musi minąć jeszcze jedno pokolenie lub dwa, byśmy przestali się bać tej tzw. „agresji”. Bo może faktycznie jest tak, że walczymy z nią, gdyż sami jesteśmy pełni lęku. Tylko o co tak naprawdę? A może o kogo?
AGNIESZKA ROZUM, pedagog, terapeuta uzależnień
Comments are closed