Fachu w rękach nikt nam nie odbierze…
- Strona Główna
- /
- Aktualności
- /
- Fachu w rękach nikt...
Mało kto w Krotoszynie nie zna firmy Daf-Mal, która oferuje usługi ogólnobudowlane. Znaczy ona coraz więcej nie tylko w powiecie, ale w całej Wielkopolsce, a grono zadowolonych klientów nieustannie się powiększa. Nazwa firmy wywodzi się od pierwszych liter imienia i nazwiska jej właściciela – Dariusza Fabianowskiego, a także tego, co wykonywała w początkowej fazie rozwoju, czyli malowania. Dziś wielu mieszkańców Krotoszyna, ale nie tylko, darzy ją ogromnym zaufaniem, gdyż w zamian może liczyć na solidne, estetyczne i dobre jakościowo usługi. Dziś to prężnie i z rozmachem działająca firma. Niewielu jednak wie, że pierwszą siedzibą Daf-Malu była piwnica w bloku mieszkalnym, a przez sześć lat pan Dariusz działał sam. Początki naprawdę nie były łatwe.
Ta wyjątkowa historia ma swój początek w styczniu 1994 roku. Wówczas dobiegła końca osiemnastomiesięczna służba wojskowa pana Dariusza. – Otrzymałem propozycję wstąpienia do policji – mówi. – Złożone zostały potrzebne dokumenty, wykonano badania lekarskie, wszystko było załatwione. Pozostała jedynie kwestia mojego podpisu i mogłem pójść na trzyletnie szkolenie do Warszawy. Nie były to ciekawe lata dla polskiej policji. Więc ostatecznie nie zdecydowałem się na to, czego dzisiaj nie żałuję.
Przyszły właściciel budowlanego imperium stanął przed nie lada dylematem.
W życiu bowiem coś trzeba robić. Pytanie brzmiało: „co?”. Odpowiedź nie była oczywista ze względu na trudne dla polskiej gospodarki czasy. – Trudno było wtedy o pracę – wspomina Fabianowski. – Pamiętam, jak mój dobry znajomy, Lech Krawiecki, kupił z rodziną dom. Wówczas podjąłem się wykonania w nim remontu. W pewnym momencie pan Leszek zaczął mnie namawiać do otwarcia własnego biznesu. Ciągle mówił: „Darek, na swoim to na swoim”. Wątpiłem w siebie i w to, że mi się uda, jednak on nie dawał za wygraną. Wiele razy powtarzał: „pamiętaj, małą łyżką, a ciągle; i nigdy nie chochlą, bo się udławisz”. W końcu za jego namową 16 maja 1994 roku otworzyłem swoją firmę.
Łatwo zacząć, trudniej utrzymać
Pan Dariusz wywodzi się z rodziny robotniczej. – Ja byłem pierwszą osobą w mojej rodzinie, która założyła własną działalność – przyznaje nasz rozmówca. – Wszystko na własną rękę, na własnym rozrachunku. Na początku pracowałem sam. Przez pierwsze lata moje zlecenia kręciły się wokół ciotek, wujków, kuzynów czy sąsiadów.
Ale właśnie takim sposobem pan Darek budował swoją markę, zdobywał wiarygodność i zaufanie, a grono klientów powoli, acz regularnie się powiększało. Właściciel młodej firmy doskonale zdawał sobie sprawę, że podjęcie ryzyka to dopiero początek długiej i ciężkiej drogi. Postanowił jednak postawić wszystko na jedną kartę. – Powiem szczerze, że nie było łatwo. Ludzie często nie mieli pieniędzy, więc nie mogłem liczyć na wiele zleceń – kontynuuje założyciel Daf-Malu. – To były czasy, kiedy nie było problemu, by otworzyć własną działalność, ale o wiele trudniej było się z tego utrzymać. Dzisiaj jest łatwiej o tyle, że jest sporo udogodnień – dofinansowania, ulgi w ZUS-ie itp. Wtedy nie oferowano czegoś takiego. Otwierasz firmę i… z grubej rury – radzisz sobie albo nie. Na początku trudno było zarobić na ZUS. Inflacja wówczas była niesamowita. 25 lat temu jednego dnia można było zarobić tysiąc złotych, a następnego dnia mogło się okazać, że ten tysiąc wart jest wczorajsze pięćset. Nigdy nie było gwarancji zysku.
Pierwsza siedziba w piwnicy
W społeczeństwie panuje mylne przekonanie, że osoba mająca swoje małe imperium gospodarcze – mówiąc obrazowo – jednego dnia zarejestrowała działalność, a następnego postawiła wielką siedzibę firmy. Nic bardziej mylnego. Większość wielkich, znanych na całym świecie firm zaczynała od niczego.
– Pierwszą siedzibą mojej firmy był schowek obok schodów w bloku na osiedlu Korczaka 7/30 – przypomina pan Darek. – W tym bloku mieszkałem z rodzicami. Dopiero po dwóch latach przeniosłem się na ulicę Raszkowską i działałem tam do 2014 roku. Na dwudziestolecie firmy przeniosłem się ostatecznie tutaj (ul. Rawicka – przyp. red.). Z kolei moim pierwszym samochodem była syrenka, która miała dziurę w podłodze. Tam się wszystko kładło, przewoziło. Potem miałem malucha, na którego wszyscy wołali „rogacz”, ponieważ wypełniony niezbędnymi do pracy materiałami bagażnik na dachu był większy od samego auta…
Nie ma problemu, którego nie da się rozwiązać
Pierwsze lata działalności Daf-Malu były dla jej właściciela naprawdę ciężkie. Trudności pojawiały się nawet przy tak prozaicznych sprawach jak posiadanie narzędzi, co w dzisiejszych czasach, gdy jest dostęp do wszystkiego, może nie mieścić się w głowie. – Wtedy nie było zbyt wiele sprzętu, ale nie stanowiło to dla mnie aż tak dużego problemu, ponieważ wystarczyło trochę wyobraźni i improwizacji – stwierdza D. Fabianowski. – Pamiętam, jak gips szpachlowy brało się z Nidy, a gdy trzeba było coś wyszpachlować, to załatwiało się rurę PCV setkę, rozcinało na pół, na ogniu zmiękczało, kładło na płytkę chodnikową, na to drugą płytkę, stolarz dorabiał rączkę i można było szpachlować – objaśnia z uśmiechem nasz rozmówca. – Teraz jest specjalistyczny sprzęt, rozmaite urządzenia ułatwiające pracę. Ja jednak wiele nauczyłem się i bez tego. Przede wszystkim kreatywności.
Po kilku niełatwych latach firma zaczęła coraz prężniej funkcjonować i naprawdę dobrze prosperować. Potrzebni byli pomocnicy. – Samemu bardzo trudno było pracować – opowiada pan Dariusz. – Mój czas wraz z rosnącą liczbą zleceń zaczął się kurczyć. Gdy np. trzeba było wytapetować pokój, musiałem poprosić kuzynów o pomoc. Postanowiłem więc zdobyć kwalifikacje mistrzowskie i pedagogiczne, żeby móc szkolić i zatrudniać uczniów. Pierwsi praktykanci przybyli do mnie w roku 2000. Dwa lata później zatrudniłem pierwszego pracownika. Od tego czasu wyszkoliłem 84 uczniów. Wielu spośród z nich pozakładało własne firmy, inni wyjechali za granicę. Z wieloma do dziś mam kontakt – oznajmia właściciel Daf-Malu, przyznając, że to właśnie dzięki pracownikom firma mogła coraz szybciej się rozwijać.
Szczęście do życzliwych ludzi
Pan Darek podkreśla, iż wyuczony fach dał mu możliwość zbudowania kariery zawodowej. – Umiejętności zdobyłem u pana Adama Kukiołczyńskiego – mówi. – To on mnie wszystkiego nauczył. Jestem mu bardzo wdzięczny i do dziś mamy dobry kontakt.
Wiele lat później doszło w ich kontaktach do pewnego paradoksu. – Jakiś czas temu wszedł nowy zawód – monter zabudowy i robót wykończeniowych w budownictwie. Jako że ja miałem do tego kwalifikacje, pan Adam musiał być przeze mnie egzaminowany… – wspomina z uśmiechem nasz rozmówca, zaznaczając przy tym, iż jest bardzo wdzięczny swojemu nauczycielowi za to, że wyuczył go zawodu. – Diamenty, złoto czy pieniądze mogą ci ukraść. Fachu w rękach nikt ci nie odbierze – oświadcza właściciel Daf-Malu.
Pan Darek z przekonaniem stwierdza, że miał szczęście spotykać na swojej drodze nader życzliwych ludzi. – Ogromną szansę na rozwój firmy otrzymałem w momencie, gdy pani dyrektor Sawicka z Przedszkola nr 1 zdecydowała się zaangażować Daf-Mal do prac remontowych w swojej placówce. Do tego momentu firma miała tylko klientów indywidualnych. Pozwoliło nam to nabrać wiatru w żagle, co potem zaowocowało tym, że miałem odwagę zdecydować się na dużo poważniejsze projekty – przyznaje.
Z każdym kolejnym rokiem wyzwania były coraz większe, ale zapał nie malał ani trochę. – Podjęliśmy współpracę z Caparolem – opowiada krotoszyński biznesmen. – Wiele nam dała ta już 12-letnia współpraca, wiele nowej wiedzy i umiejętności.
Dzisiaj firma Daf-Mal „ma na swoim koncie” mnóstwo krotoszyńskich budynków. Wystarczy przespacerować się po centrum Krotoszyna, by móc podziwiać wiele kamienic z pięknymi, odnowionymi elewacjami, które są dziełem Daf-Malu. – Praktycznie nie ma elewacji bez śladu naszej pracy – żartuje pan Darek. – Miałem szczęście, że na swojej drodze trafiałem na naprawdę życzliwych ludzi, jak choćby wspomniany Lech Krawiecki. Osobą, która odegrała ważną rolę w życiu mojej firmy, był też pan Franciszek Banaszak. Niesamowity człowiek. On mnie pokierował dalej, wprowadził mnie w świat biznesu – wspomina, dodając, iż traktował swojego mentora jak drugiego ojca. Mogli na siebie liczyć w każdej sytuacji.
– Nie mogę nie wspomnieć także o pani Mirosławie Witczak. Jest projektantką. Zawsze cieszy się, gdy widzi rękę moich pracowników na tych elewacjach. Bo przełożyć coś z papieru na rzeczywistość to niełatwe zadanie – stwierdza D. Fabianowski.
Nigdy się nie poddawać…
Rok 2009 był przełomowym momentem w życiu biznesmena. Wtedy na jego barki spadła największa zawodowa odpowiedzialność. – Decyzja o wykończeniu budowy hotelu Twardowski w Poznaniu – mówi szef Daf-Malu. – Właściciel pochodził z Krotoszyna. Prace trwały cały rok. Prawie stu ludzi pracowało pod moim kierownictwem. Ta inwestycja dała mojej firmie porządnego kopa.
Pan Darek w samych superlatywach wypowiada się o swoich pracownikach. – Mam dobrych fachowców, których wyuczyłem osobiście – podkreśla. – I na dzień dzisiejszy są trzonem firmy. Są jej przyszłością. Mam fajną załogę, nie mogę narzekać. Dzisiaj już nie pracuję fizycznie na budowie. Dzięki solidnym brygadzistom mogę spokojnie zająć się załatwianiem interesów z klientami.
Mądrym jest ten, kto potrafi dostrzec, że sukces nie zawsze byłby możliwy, gdyby nie w odpowiednim momencie otrzymane wsparcie. Tyczy się to nie tylko działalności gospodarczej, ale również wielu innych dziedzin, np. sportu, którego pan Dariusz jest wielkim entuzjastą i który od wielu lat wspiera, będąc wcześniej działaczem, a od pewnego czasu wiceprezesem Polskiego Związku Sumo. Twierdzi, że dobrem kiedyś otrzymanym od losu trzeba się dzielić
i przekazywać je dalej, stąd również udział firmy Daf-Mal w wielu akcjach charytatywnych.
W mniemaniu wielu osób ci, którzy odnieśli sukces w biznesie, są pewni siebie, wręcz niezniszczalni. Okazuje się jednak, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, o czym przypomina D. Fabianowski. – Zawsze pojawiają się chwile zwątpienia. Zawsze były, są i będą. Cokolwiek by człowiek nie robił. Czy są to mniejsze, czy większe fragmenty jakiegoś przedsięwzięcia. W pewnym momencie człowiek zastanawia się, czy warto było… Moja wskazówka dla młodszych jest taka – nie poddawajcie się! Trzeba iść do przodu, a z błędów wyciągać wnioski. Zawsze miałem duszę sportowca i zawsze walczyłem, gdy pojawiały się trudności. Bo jeśli ktoś w połowie meczu twierdzi, że już nie wygra, to wiadomo, że już przegrał... – puentuje tę część swojej opowieści Dariusz Fabianowski.
KLAUDIA BORKIEWICZ
Comments are closed