Branża gastronomiczna postawiona pod ścianą
- Strona Główna
- /
- Aktualności
- /
- Branża gastronomiczna postawiona pod...
Nasze życie przez ostatni rok w wielu aspektach zmieniło się nie do poznania. Epidemia koronawirusa, poza skutkami zdrowotnymi, niesie za sobą konsekwencje gospodarcze. Wprowadzane od wielu miesięcy przez rząd rozmaite obostrzenia skutecznie blokują niektóre branże, w efekcie wpędzając je w kłopoty natury finansowej. Jedną z nich jest gastronomia. Od dłuższego czasu branża ta może świadczyć jedynie usługi na wynos i na dowóz.
Na początku ubiegłego roku napływające z wielu stron świata informacje wywoływały coraz większą panikę. Władze wszystkich państw zaczęły wprowadzać restrykcje i obostrzenia, których celem było zatrzymanie transmisji wirusa. Dystans społeczny, maseczki na twarzach, dezynfekcja, zamrażanie kolejnych branż gospodarki, zdalne nauczanie w szkołach, praca online – to wszystko, wcześniej nie do pomyślenia, stało się przez ostatnie miesiące naszą nową rzeczywistością.
Jedną z najbardziej dotkniętych przez epidemię, a konkretniej – przez wprowadzane obostrzenia, branż jest branża gastronomiczna. Działalność restauracji została bowiem bardzo mocno ograniczona. W ciągu roku zasady funkcjonowania lokali gastronomicznych diametralnie się zmieniały. Najpierw restauracje mogły przyjmować ograniczaną liczbę gości, konieczne było zachowanie odpowiednich odstępów między stolikami, jak również dezynfekcja. Teraz, zresztą już od dłuższego czasu, jest jeszcze gorzej, gdyż lokale gastronomiczne zostały zmuszone ograniczyć swoją działalność jedynie do sprzedaży na wynos bądź na dowóz. Zatem niby funkcjonują dalej, ale w bardzo zredukowanej formie. Jak to wygląda w rzeczywistości?
Dla znacznej części restauracji głównym źródłem utrzymania są (choć lepiej powiedzieć: były) imprezy okolicznościowe. Z tymi przez ostatni rok bywało różnie. Liczba gości, którzy mogli uczestniczyć w weselach i tego typu wydarzeniach, była ciągle zmniejszana. W związku z powyższym rodzinne uroczystości były masowo przekładane lub odwoływane. Ograniczenie w liczbie, a i strach przed zachorowaniem na COVID-19 spowodowały, że ludzie woleli – przynajmniej na razie – odwołać daną imprezę, licząc na rychły powrót do normalności. Jakby tego było mało, w końcu rząd zdecydował o całkowitym zakazie organizowania wesel, zabaw i innych tego typu imprez.
Niestety, od wielu tygodni trudno o optymizm i jak na razie – biorąc pod uwagę dane z codziennych raportów Ministerstwa Zdrowia – nic nie wskazuje na jakąś znaczącą poprawę, a co za tym idzie – luzowanie restrykcji nałożonych na branżę gastronomiczną. Co na to wszystko właściciele restauracji?
– Sytuacja jest bardzo trudna – stwierdza Marzena Swora, właścicielka restauracji Impuls w Zdunach. – Śmiało można powiedzieć, że właściciele lokali gastronomicznych znaleźli się w wielkiej czarnej dziurze, z której jak na razie nie widać żadnego wyjścia. Główną naszą działalnością były imprezy okolicznościowe, a jak doskonale wszyscy wiemy, te cały czas pozostają w zawieszeniu. Jako restauracja w tak małym mieście, jakim są Zduny, mamy bardzo ograniczone pole działania. Jedyne, co możemy zaoferować, to dania na wynos. Pakowanie tego, co wychodzi z naszej kuchni, w styropianowe pudełka nie było nigdy naszym marzeniem ani celem. Restauracja to przede wszystkim ludzie, atmosfera. Niejednokrotnie słyszymy od naszych klientów, że zamówienie obiadu do domu to zupełnie nie to samo. Przecież w tym wszystkim chodzi o to, aby właśnie wyjść z domu, spotkać się z innymi ludźmi – znajomymi, przyjaciółmi, porozmawiać. Jeśli sytuacja w najbliższym czasie nie ulegnie zmianie, to prawdopodobnie będzie to koniec wielu firm działających w branży gastronomicznej – oświadcza M. Swora.
Ograniczenie działalności lokali jedynie do wydawania dań na wynos na pewno jest już dla wszystkich frustrujące. Chyba każdy z nas tęskni za możliwością wyjścia z domu, spotkania się z przyjaciółmi i skosztowania pysznego jedzenia, ale nie zapakowanego w pudełko. Wiele firm, które były nastawione na kontakt z klientem i oferowanie jedzenia na miejscu, musiało poszerzyć dotychczasowe usługi. Za przykład może posłużyć krotoszyńska Pierogarnia Leniwiec. – Staramy się, jak możemy. Zorganizowaliśmy dwa jarmarki, robimy też różnego rodzaju wydarzenia online – opowiada Adam Pluta, właściciel lokalu. – Są to jednak działania bardziej ukierunkowane na to, aby nasza restauracja była cały czas widoczna. Jeśli chodzi o częściowe zawieszenie działalności gastronomicznej, to nasza praca opiera się teraz głównie na daniach na wynos. Wprowadziliśmy usługę dowozu, ponieważ wcześniej nasza działalność opierała się na goszczeniu klientów na miejscu. Udaje nam się utrzymać całą załogę. Jesteśmy nowym lokalem na krotoszyńskim rynku. Moim zdaniem każdy przedsiębiorca otwierający nowy biznes powinien być przygotowany na to, że w pewnym momencie może pójść coś nie tak, tyle że mało kto był przygotowany na taki scenariusz, z jakim mamy obecnie do czynienia. Nie dziwię się restauracjom, które otwierają się mimo zakazów. Jest to jednak kwestia indywidualna każdego właściciela. Sytuacje są różne, jedni muszą otworzyć lokal, aby się utrzymać, a inni prowadzą jednocześnie kilka firm i boją się, że otwarcie restauracji wpłynie negatywnie na pozostałe interesy. Za każdym takim otwarciem stoją oczywiście dramaty ludzi, którzy zostali postawieni pod ścianą. Myślę, że wszyscy restauratorzy są niezadowoleni z tego, że jesteśmy zamknięci – tłumaczy A. Pluta.
Lokale gastronomiczne, również i te z naszych okolic, chwytają się różnych sposobów na to, aby utrzymać się na rynku. Jedna z krotoszyńskich restauracji organizuje na przykład bazarki, na których oferuje swoje wyroby, ale i zimowe grille na świeżym powietrzu. Z kolei restauracja Czak Cafe, mieszcząca się w Galerii Krotoszyńskiej, postanowiła otworzyć się dla gości, mimo obowiązujących obostrzeń.
– Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że otwieramy się zgodnie z prawem – zaznaczył właściciel Czak Cafe w rozmowie z nami już na początku lutego. – Ile czasu rządzący mogą w bezprawiu trzymać nas w niepewności? Ile jeszcze czasu mamy ulegać tym wszystkim restrykcjom, które, jak się później okazywało, nie mają mocy prawnej. Musimy ratować miejsca pracy, w innym przypadku nie będzie już dla nas żadnych możliwości, a nasi pracownicy pozostaną bez zatrudnienia. Jest wiele osób, które przez przestrzeganie tego wszystkiego musiało się pożegnać ze swoim biznesem. Każdy musi mieć jakieś źródło utrzymania, aby przetrwać.
Czak Cafe, mimo kontroli policji i sanepidu, ma się dobrze. Okazuje się bowiem, że póki w lokalu przestrzega się reżimu sanitarnego, służby niewiele mogą zdziałać. Przykład tej krotoszyńskiej restauracji i klientów, którzy nie boją się do niej przychodzić, pokazuje, jak bardzo wszyscy tęsknią za normalnością. Ile będziemy musieli na nią czekać? Czy zostanie nam oddana, czy też będziemy musieli odebrać ją sobie sami (o ile to będzie możliwe)? Czas pokaże.
(LENA)
Comments are closed