Awanturnik, chuligan i bananowiec z 1968 roku
- Strona Główna
- /
- Aktualności
- /
- Awanturnik, chuligan i bananowiec...
Z Henrykiem Kotońskim, jednym z czołowych uczestników wydarzeń marcowych z 1968 w Poznaniu, znanym krotoszyńskim adwokatem, rozmawiał Michał Kobuszyński. Nasz rozmówca zaprezentował nam również archiwalne zdjęcia ze swej młodości oraz dokumenty opisujące przebieg zdarzeń wielkiego zrywu młodzieży przed 50 laty.
Proszę na początek powiedzieć naszym Czytelnikom, gdzie Pan się kształcił.
– Szkołę Podstawową ukończyłem w Żarach w województwie zielonogórskim (obecnie woj. lubuskie – przyp. red), a potem Technikum Mechaniczne w Zielonej Górze na Wydziale Elektrycznym. W latach 1965-1970 studiowałem na Wydziale Prawa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Następnie byłem na 2-letniej aplikacji prokuratorskiej w Koszalinie, zakończonej egzaminem prokuratorskim w Warszawie. Od 1 lipca 1972 roku do marca 1973 roku byłem asesorem prokuratury rejonowej dla dzielnicy Wilda – Nowe Miasto w Poznaniu. W latach 1973-1975 pracowałem w Zjednoczeniu Przemysłu Meblarskiego jako prawnik, ponieważ nie dostałem się na aplikacje adwokacką, a musiałem z czegoś żyć. Od 1975 roku byłem na 2-letniej aplikacji adwokackiej w Poznaniu i Jarocinie. W 1979 byłem już adwokatem w Jarocinie, a od 3 września 1983 – członkiem zespołu adwokackiego w Krotoszynie. Od 1991 do dziś prowadzę również w tym mieście własną kancelarię adwokacką
Jakie było Pana spojrzenie na PRL przed tzw. wydarzeniami marcowymi?
– W okresie rządów Władysława Gomułki byłem beneficjentem systemu, bo miałem pochodzenie robotniczo-chłopskie, co dawało dodatkowe punkty przy staraniu się o przyjęcie na studia prawnicze. Należałem wtedy do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, sądząc, że przyświecające jej myśli, programy i idee są słuszne i korzystne dla człowieka. Po wydarzeniach marcowych nie mogłem pogodzić się z kłamstwami ze strony władz, przekazywanymi poprzez środki masowego przykazu. Co innego mówiono, a co innego robiono. Ludzie we władzach PZPR wykoślawili idee, doprowadzając do powszechnego oburzenia. Młodzież studencka sprzeciwiła się kagańcowi, który nałożono całemu społeczeństwu. Działała powszechna cenzura, nie było demokracji i wolności słowa, szykanowano osoby, które miały inne zdanie. Z powodu wydarzeń marcowych w 1968 roku, kiedy sprzeciwiłem się polityce PZPR, zostałem usunięty, ponieważ byłem nieformalnym przywódcą młodzieży studenckiej, organizując wiece i petycje przeciwko rządom cenzury i zakłamania, jakie wtedy zapanowały.
W jakich okolicznościach studenci poznańscy, w tym również Pan, dowiedzieli się o wydarzeniach w Warszawie, czyli o zdjęciu „Dziadów”, rozpędzaniu protestów młodzieży i pierwszych aresztowaniach?
– Pierwsze sygnały o tym, co się działo w Warszawie w dniach 8-9 marca, dotarły do nas stosunkowo szybko. Dowiedzieliśmy się o tym na stołówce studenckiej, nazywanej w tamtych czasach „Hanką”. Traktowaliśmy to jako iskrę zapalną w sprawach wolnościowych i patriotycznych, w sprawach sprzeciwu wobec cenzury i całego tego zafałszowania, jakie serwowano nam w mediach.
Władze PZPR, chcąc uciszyć masowe protesty studenckie, wyłożyły na stół kartę antysemicką, oskarżając ludzi o pochodzeniu żydowskim o działalność antypaństwową i dywersyjną, nazywając ich często „V kolumną”. Jak Pan zareagował na tego typu argumentację, wygłoszoną w wystąpieniu pierwszego sekretarza KC PZPR, Władysława Gomułki?
– Dla mnie to była czysta propaganda. Nie znałem osobiście żadnego studenta pochodzenia żydowskiego. W Poznaniu nie używano karty antysemickiej. Potraktowaliśmy to jako wystąpienie bardzo negatywne. Było to podyktowane brakiem rozeznania i rozgrywkami w Warszawie. Nie miało to nic wspólnego z tym, co się w Polsce działo. Wszystko zrobiono na pokaz, a rzeczywistość była całkiem inna. Ludziom źle się żyło i dlatego wyszli protestować.
Jak rozpoczął się Marzec’68 w Poznaniu?
– Ludzie od razu spontaniczne wyszli na ulicę Św. Marcina, przy pomniku Adama Mickiewicza (wówczas ul. Armii Czerwonej – przyp. red.), już 12 marca o godzinie 15.00. Niektórzy przynieśli plakaty z żądaniami typu: „Wolności słowa”, „Precz z cenzurą”. Takimi wyróżniającymi się studentami byli Marek Kośmider, który został później zatrzymany, oraz Stefan Olszowski. Dopiero następnego dnia, na kolejnym wiecu, użyto przeciwko protestującym siły w postaci oddziałów milicji, która miała rozpędzić całe zgromadzenie.
Jakie były kolejne działania środowiska studenckiego?
– Wieczorem 13 marca 1968 roku zorganizowano spotkanie studentów z władzami uczelni – w akademiku, tzw. Bratniaku, na Winogradach. Powiedziano nam, żebyśmy sporządzili petycję i napisali program naszych postulatów, które miały być potem przedstawione władzom partyjnym. Padło pytanie: „kto to napisze i zaniesie do władz partii?”. Nikt się nie chciał zgodzić, obawiając się aresztowania. Wtedy ja podniosłem rękę i zobowiązałem się do opracowania i dostarczenia petycji. Wszyscy popatrzyli na mnie jak na skazańca lub straceńca. Wtedy w duchu zdałem sobie sprawę, że być może przekreśliłem całe swoje życie. Nie sądziłem wówczas, że komuna może upaść, a wystąpiłem otwarcie przeciwko niej. Stałem się później czarną owcą, gdziekolwiek się pokazywałem – byłem bojkotowany i kontrolowany przez władzę i Służbę Bezpieczeństwa.
Wkrótce został Pan zatrzymany…
– Po opracowaniu dokumentu, co trwało prawie całą noc, o godzinie 9.00 udałem się, w asyście studentów, do budynku Collegium Minus. Za pośrednictwem doktora Antoniego Rogi, adiunkta prawa finansowego, 13 naszych żądań miało zostać przekazane władzom uczelni i państwowym. Jak na tamte czasy były to bardzo radykalne postulaty, jak choćby zniesienie cenzury, wprowadzenie wolności słowa, ogłoszenie wolnych wyborów, tolerancji, uwolnienie zatrzymanych studentów, rozliczenie osób za to odpowiedzialnych czy zaprzestanie szykanowania za inne poglądy polityczne. W Collegium Minus zorientowałem się, że to zasadzka. Ktoś dał sygnał, że opracowywałem w nocy nasze postulaty. Z akt, które posiadam, wynika, iż Służba Bezpieczeństwa już przed rozruchami w Poznaniu ulokowała wszędzie swoich agentów. Dlatego wiedzieli dokładnie, co nastąpi. Wszystko, co mówiłem na spotkaniu w akademiku, było już spisane. By pozbyć się dowodów na wypadek prowadzonego śledztwa, udałem się do toalety, gdzie podarłem dokument i spuściłem z wodą. Po wyjściu podeszło do mnie dwóch członków Służby Bezpieczeństwa – zostałem zatrzymany i przewieziony na ul. Kochanowskiego w Poznaniu, gdzie wcześniej mieściła się siedziba Służby Bezpieczeństwa.
Jak wyglądało Pana przesłuchanie?
– Nie stosowano przemocy fizycznej. Była wywierana na mnie presja psychiczna. Pewna młoda kobieta uczestnicząca w przesłuchaniu mówiła do mnie: „my ci wszystko daliśmy, a ty wystąpiłeś przeciwko nam – to my ciebie załatwimy”. Odpowiadałem zgodnie z prawdą, czego oczekujemy jako studenci, mówiłem o naszych żądaniach i oczekiwaniach. Na pytanie o dokumenty o charakterze politycznym odrzekłem, że takich nie posiadam. Broniłem się, że mam u siebie ankietę dotyczącą jedzenia na studenckiej stołówce. Okazało się, że zdobyli od jakiegoś agenta kopię roboczo przygotowywanych postulatów, w których wielokrotnie zmieniana była treść. A ja wyrzucałem je często do kosza. Zostałem zwolniony z aresztu po ponad 48 godzinach, po silnych protestach studentów i części władz uczelni, które nadal odbywały się w klubach studenckich.
Co się działo po Pańskim zwolnieniu?
– Dostałem nakaz udania się do swojej rodzinnej miejscowości w Żarach, gdzie kolejne przesłuchania prowadzili już moi koledzy ze szkolnych ław, którzy później znaleźli pracę w Służbie Bezpieczeństwa. Na szczęście nie usunięto mnie ze studiów, mimo wniosku o tymczasowe aresztowanie, bo byłem popularny wśród młodzieży. Władze, dając mi glejt bezpieczeństwa, nie mogły pokazać, że są dwulicowe, dlatego udało mi się przetrwać i skończyć studia. Miałem przy okazji stypendium ufundowane przez Prokuraturę Generalną, więc wyjechałem na Wybrzeże, pełniąc tam funkcję aplikanta. W grudniu 1970 roku zaczęły się protesty robotnicze, dlatego władze miały ważniejsze sprawy na głowie niż studentów. W marcu 1973 roku odszedłem z prokuratury, ponieważ wiedziałem, że jeśli przełożeni dowiedzą się o mojej działalności z marca 1968, to większej kariery nie zrobię. Poza tym nie podobała mi się polityka prokuratury, która była niesprawiedliwa wobec społeczeństwa w niektórych ich aspektach.
Jak Pan ocenia postępowanie władz uczelni w czasie protestów studenckich?
– Uważam, że władze uniwersyteckie zdradziły studentów, o co mam wielki żal do dzisiaj. Pracownicy naukowi byli mocno asekuranccy, nie poparli nas w sposób bardzo wyraźny, a nasze żądania były również korzystne dla nich, jeśli chodzi o rozwój nauki i autonomię uczelni. Większość zachowała się tchórzliwie z obawy o swoje posady. Według mnie powinna być przeprowadzona lustracja pracowników naukowych, albowiem wiele osób było przeciwko wydarzeniom marcowym i ideom, jakie im przyświecały. A dziś ci ludzie korzystają z komfortu demokracji. Dowiedziałem się, że jedna z osób z partii, będąc wtedy na stanowisku sekretarza z Podstawowej Organizacji Partyjnej, która była przeciwko mnie, w okresie Solidarności pełniła funkcję akademicką na uniwersytecie w czasie swojego urzędowania. Brak lustracji działa na niekorzyść rozwoju państwa, myśli politycznej i nauki. Tacy ludzie powinni być odsunięci od pracy na uczelniach. Ale byli również tacy, którzy dobrze się zachowali i popierali nas, jak np. profesor Zdzisław Niedbała, profesor Jerzy Wisłocki, który bardzo mnie bronił, profesor Nowak czy docent Aleksander Okuniewski, a także wielu innych, których teraz nie pamiętam i za to przepraszam.
Jakie jest Pana zdanie na temat późniejszych zmian ustrojowych, ruchu Solidarności i tego, co wydarzyło się w 1989 roku? Jakie przesłanie dla dzisiejszej młodzieży i całego społeczeństwa wypływa z Marca’68?
– Myślę, że jeszcze nie dorośliśmy, nie zrobiliśmy rzeczy najważniejszej, czyli zmiany mentalności urzędników państwowych i administracyjnych. Człowiek, przychodząc np. do starostwa, urzędu gminy czy jakiegokolwiek organu państwa, nie powinien być męczony. A tymczasem urzędnik w Polsce jest ważniejszy od zwykłego człowieka. Wolność polega na tym, żeby pomagać innym, działać na rzecz drugiej osoby. Wszyscy urzędnicy są dla ludzi, a nie odwrotnie. Przeciętny człowiek boi się pójść do sądu, do urzędu, bo wszędzie są nakazy lub kary. Urzędnicy sami sobie przyznają nagrody, a niektórzy ludzie nie mają na chleb. Według mnie nie doceniono młodzieży z Marca’68. Nigdy jej na żadne uroczystości państwowe nie zapraszano. Nikt nie zdaje sobie sprawy, jaki to był wielki dynamit potencjału patriotycznego, wolnościowego i intelektualnego. Bardzo mało się mówi o wydarzeniach marcowych. Możliwe, że niektórzy ludzie obawiają się, że wyjdzie na jaw, jak się wtedy zachowali, a przyniosłoby im to poczucie wstydu. Uważam, że wydarzenia marcowe zostaną docenione za 20-30 lat, ale niestety ich uczestnicy nie będą już żyli. Niczego nie żałuję z moich działań w 1968 roku i zrobiłbym to drugi raz. Moim mottem życiowym od dzieciństwa były słowa: „Nigdy nie bać się wielkich, bogatych i ważnych, a być pokornym, miłym i skromnym wobec biednych, słabych i chorych”. Jest to patetyczne, ale prawdziwe. Zauważyłem, że w wielu kwestiach różnię się od innych ludzi. Ta odmienność mnie charakteryzuje i bardzo umacnia. Myślę, że wpływ na to miało moje pochodzenie, czyli rodzina wielodzietna, robotniczo-chłopska. Uważam, że słabszy ma do pokonania więcej niźli silniejszy, dlatego wspieram tych słabych.
Comments are closed